6 niedziela Wielkanocna– A – 2023
Dz 8,5-8.14-17; Ps 66; 1 P 3,15-18; J 14,15-21
Znów o miłości
„Jeżeli mnie miłujecie…” (J 14,15)
Dzisiaj znów o miłości…
Pewnie nic w tym dziwnego, bo miłości jest najważniejsza. W ostatecznym rachunku tylko ona się liczy…
Zapytajmy więc: o co chodzi w tej miłości?...
O co chodzi w tej miłości, o której mówi Jezus?...
Bo my z miłością kojarzymy rzeczy bardzo różne…
Dla niektórych miłość to tylko seks…
Dla wielu miłość to uczucie, poryw serca, płomień, który rozpala pragnienia i zmysły…
Miłość kojarzona jest więc często – może dzisiaj najczęściej – z zauroczeniem: z tymi „motylkami w brzuchu”, gdy drugi człowiek wypełnia całe myślenie, krew szybciej krąży w żyłach, a oczy stają się maślane…
Nie… wcale nie mówię, że te uczucia są złe… Ale czy to już jest miłość?...
A w przeniesieniu na świat wiary; na nasze odniesienie do Boga?…
Czy miłość to tylko mnożenie modlitw, nastrojowe uwielbienia, msze o uzdrowienie i zasypianie w Duchu?...
I znów: Naprawdę nie jestem przeciw modlitwie i sam pomagam organizować Wieczory Uwielbienia i Modlitwy, w których tak bardzo liczy się stworzenie odpowiedniego nastroju. Człowiek nie jest bowiem czystym rozumem i żeby do niego dotrzeć, trzeba też mówić do uczuć…
Ale czy wystarczy na tym poprzestać?...
Jezus w dzisiejszej Ewangelii mówi bardzo dobitnie, że nie!
Miłość dla Jezusa jest czymś więcej niż uczucie i poryw serca.
Miłość dla Jezusa jest konkretem. Sprawdza się w konkrecie…
„Jeżeli mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania.” (J 14,15) - mówi Jezus. I dalej:
„Kto ma przykazania moje i je zachowuje, ten Mnie miłuje.” (J 14,21)
Chodzi więc o konkret. O zachowywanie przykazań…
A wśród nich największe jest przykazanie miłości…
Ale nie miłości abstrakcyjnej, tylko miłości konkretnej. Do konkretnego brata… do konkretnej siostry… Do konkretnego bliźniego. I to takiego, jakim on jest…
A bez konkretnej miłości bliźniego – wyrażającej się w konkretnym dobru – nie ma miłości Boga! Dobitnie poucza o tym święty Jan w swoim Liście:
„Jeśliby ktoś mówił: Miłuję Boga, a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi.” (1 J 4,20)
„Mogę [więc] mieć pięknie złożone ręce na modlitwie, codziennie czytać Pismo Święte, odmawiać cały Różaniec i inne modlitwy, być liderem grupy parafialnej, służyć do Mszy, [regularnie padać w czasie modlitwy o uzdrowienie], ale jeśli nie mam miłości, o której mówi Jezus, nic mi to nie pomoże.
Moje wyimaginowane uczucie wobec Boga runie, gdy zderzy się z konkretem.
[A] Najczęściej jest nim drugi człowiek.” (Oremus, 109-110)
Tak! Miłość jest konkretem! I sprawdza się w konkrecie.
A od miłości właśnie zaczyna się wszelka ewangelizacja.
Śmiem powiedzieć, że słabością naszego chrześcijaństwa nie jest brak modlitwy. A na pewno, nie tylko brak modlitwy. Słabością naszego chrześcijaństwa jest brak miłości.
I chodzi tu na początku o miłość wewnątrz naszej wspólnoty…
Kiedyś ta miłość była początkiem ewangelizacji. Budziła zdziwienie i zaciekawienie. I skłaniała do stawiania pytań.
„Patrzcie, jak oni się miłują” – mówili zadziwieni poganie patrząc na pierwszych chrześcijan (por. Tertulian).
I wcale, nie chodzi o to, że w pierwszych wspólnotach nie było grzechu, niepotrzebnych rywalizacji i podziałów.
„Wśród chrześcijan, w Kościele, we wspólnotach, w ruchach, w grupach i kręgach zawsze będą się zdarzały sytuacje, w których nie będziemy się zachowywać wobec siebie właściwie, w których będziemy siebie nawzajem ranić - czasem na skutek grzechu, czasem w wyniku zwyczajnej ludzkiej ułomności.
Tak samo było i wśród pierwszych chrześcijan. Dlaczego jednak w takim razie inni patrząc na nich, mówili "Patrzcie, jak oni się miłują"?
Dlatego, że nieodłącznym wymiarem życia pierwszych wyznawców Chrystusa było uznanie swej grzeszności i wzajemne przebaczenie. (…)
Miłość pierwszych chrześcijan była miłością żywą, prawdziwą, wykuwającą się w ogniu. W ogniu życia, różnic charakterów, wzajemnych konfliktów i sporów.
Zamiast pisać "patrzcie, jak oni się miłują" należałoby właściwie powiedzieć "patrzcie, jak oni sobie przebaczają". Będzie to w istocie rzeczy to samo, tyle że powiedziane dokładniej i ściślej.
Jeżeli więc chcemy (…) budować Kościół podobny do Kościoła pierwszych wieków, przede wszystkim powinniśmy przyswoić naszemu życiu wymiar przebaczenia.
Przyjąć to, że w Kościele, (…), we wspólnotach i kręgach będą zdarzały się sytuacje, w których zostaniemy źle potraktowani, zranieni, w których ktoś nas nie zrozumie i nie doceni.
Uznać również to, że nam samym zdarzy się kogoś zranić czy źle potraktować - i to często bez naszej złej woli.
Przyjmując zaś tę prawdę powinniśmy być zawsze gotowi z jednej strony do pojednania, zapomnienia i przebaczenia; z drugiej zaś do przyznania własnych niedobrych zachowań, choćby stały się one bez naszej winy.
(…) zróbmy wpierw sami (…) rachunek sumienia: Czy jesteśmy ludźmi przebaczenia?
Czy jesteśmy gotowi przyjmować słabości innych, czy jesteśmy gotowi przebaczać im?
Czy uznajemy, że za wyrządzoną nam przykrością i krzywdą nie zawsze musi kryć się zła wola?
Czy też przeciwnie - nieustannie wspominamy, jak to kiedyś... ktoś... źle o nas powiedział, nie docenił nas, niesłusznie nas potraktował, a każde niewłaściwe zachowanie automatycznie kwalifikujemy jako przejaw całkowicie rozmyślnej i świadomej złej woli?” (Krystyna Dudzis, Krzysztof Jankowiak, Wieczernik nr 87)
Te pytania stawiam dziś sobie…
Te pytania stawiam Wam wszystkim; też tym zaangażowanym w różne ruchy czy wspólnoty; też tym szczególnie zamodlonym…
Ale te pytania stawiam też w kontekście życia rodzinnego i społecznego. I zawodowego…
Czy jestem człowiekiem przebaczenia? I czy potrafię uznać własne błędy i słabości?...
Czy jestem gotów przebaczać?... I czy potrafię prosić o przebaczenie?...
To są pytania o miłość... O konkretną miłość…
Amen.
Ks. Bogusław Banach, PMK Mannheim